AKTYWNA NON STOP
Jakie wrażenie zrobił na Tobie salon Face&Body?
To, co chciałabym na samym początku podkreślić, to genialna lokalizacja FBI. Szłam sobie piękną krakowską uliczką Starowiślną i nagle… to już, właśnie tutaj, blisko rynku, niespodzianka. Instytut mieści się w kamienicy! Piękna, stara klatka schodowa, drewniane drzwi – wchodzi się tu trochę jak do domu. Dla mnie jest to ogromny atutem, ponieważ nie przepadam za wielkimi salonami-kombinatami, gdzie czuję się jak jedna z wielu klientek. Tu wyjątkowość widać na każdym kroku. Przemiła pani w recepcji od razu się o mnie zatroszczyła. Przywitała mnie uśmiechem, zaproponowała herbatę, doradziła rooibos, która nie zawiera kofeiny, ale posiadając w swoim składzie flawonoidy od razu poprawia samopoczucie. I to był strzał w dziesiątkę, ponieważ tego dnia, po koncercie, na którym występowałam dzień wcześniej nie należałam do osób szczególnie wypoczętych…
Od którego zabiegu rozpoczęłyście Twój dzień w FBI?
Był to kompleksowy zabieg pielęgnacyjny na ciało [comfort zone]. Do wyboru miałam jeden z rytuałów Aromasoul lub kultowy zabieg owej marki zwany Tranquility, uzupełniony autorskim masażem Face and Body. Postawiłam na drugą opcję i jestem z tego wyboru bardzo zadowolona. Po pachnącym i przyjemnym peelingu, gdy leżałam już sobie owinięta w folię i ręcznik, lekko przygaszone, przytulne światło w gabinecie sprawiło, że nawet na chwilę się zdrzemnęłam. W tym czasie moja na co dzień sucha i dosyć szorstka skóra, która wchłaniała w siebie wszystkie magiczne specyfiki zaaplikowane mi przez Panią kosmetyczkę, stawała się mięciutka i gładka. A różnica w jej wyglądzie tuż po zabiegu była ogromna.
Skończyłaś fizjoterapię – jak z pozycji zawodowca oceniasz masaż, któremu zostałaś poddana?
Cały czas dopytywałam Panią co i dlaczego robi. Chyba byłam trochę wymagającym pacjentem? (śmiech) A ona? Odpowiadała cierpliwie na każde moje pytanie. Wiedziałam dokładnie czemu tu masuje mnie bardziej energicznie, a tam z kolei subtelniej. Rozumiałam to. Jednym słowem kosmetyczka sprostała zadaniu na piątkę. Przy okazji również, jak to w takich intymnych kontaktach czasem, choć nie zawsze bywa, opowiedziałam jej pół swojego życia (śmiech). I to również uważam za plus miejsca – dobre nastawienie i wola otwarcia się na gościa mają ogromne znaczenie. Jeśli tego by zabrakło mój relaks byłby po prostu niemożliwy. To jest po prostu punkt wyjścia do każdej terapii, bez względu na to czy jest to gabinet psychologa czy instytut kosmetologii. Później, po lekkim obiedzie, który został dla mnie zamówiony na miejsce – sałatce z kurczakiem – zostałam poddana szwajcarskiemu zabiegowi pielęgnacyjnemu na twarz Selvert Thermale, który został wykonany, podobnie jak zabieg na ciało, łagodnie, profesjonalnie, przyjemnie. A na koniec był jeszcze makijaż, wykonany na miejscu przez wizażystkę FBI. I tu znów bardzo miło się zdziwiłam, ponieważ okazało się, że instytut „pracuje” na kosmetykach, których nie mogłam znaleźć w żadnym sklepie. „Mary Kay” przywoziła mi kiedyś koleżanka ze Stanów, która była dystrybutorem tej marki, a gdy nie było już takiej możliwości, tęskniłam trochę za tymi kosmetykami. Tymczasem w Face&Body można się nimi nie tylko na miejscu pomalować, ale też je sobie kupić. To linia kosmetyków naturalnych i ekologicznych, co dla mnie jest ważne.
Twój zestaw kosmetyków podlega ostrej selekcji?
Tak. Nie kręcą mnie designerskie produkty z najwyższej półki, gdzie, jak podejrzewam, w połowie ich ceny mieści się koszt wyprodukowania samego opakowania. Najchętniej sięgam po eko czy biokosmetyki, jak „Mary Kay”, które teraz, skoro już wiem gdzie, zamierzam kupować. Wytwarzane w sposób naturalny, bez konserwantów, z jakąś wyższą filozofią, nie testowane na zwierzętach. Dba o mnie również moja nieoceniona mama, która się tym tematem interesuje. Ostatnio przywiozłam od niej z Cieszyna np. olej z żywokostu, który nie tylko doskonale natłuszcza skórę, ale również pomaga w usunięciu drobnych niedoskonałości cery i bólu kręgosłupa czy kolana. Bardzo lubię olejek arganowy i kokosowy – ten drugi jest doskonały do włosów. Wystarczy je nasmarować na noc, a rano zmyć szamponem i lśnią jak nowo narodzone. Co jakiś czas robię sobie też mocne, tłuste maseczki, choć… chyba czas już przestać. Konsultantka z Face&Body, która bardzo dokładnie przeanalizowała stan mojej skóry i dokładnie wypytała czego używałam wcześniej, a co stosuję teraz, doradziła mi, że czas już powoli przestawiać się na lekkie kosmetyki, kremy do cery wrażliwej, a nie do suchej, jak wcześniej sądziłam. Bo ja ją jakoś instynktownie natłuszczałam, a powinnam była już od jakiegoś czasu nawilżać, ponieważ w ten prosty sposób nie burzy się bariera lipidowa. Tak, to była naprawdę solidna porada, w której dowiedziałam się wszystkiego o swojej własnej skórze (śmiech).
A jak na co dzień dbasz o siebie?
I tu się zdziwisz (śmiech), bo mimo dość intensywnego trybu życia, lubię o siebie dbać. Ostatnio staram się zawsze rano na czczo wypić sok ze świeżo wyciśniętej cytryny z miodem (jeśli zabraknie w domu miodu, wypijam sam cytrynowy, strasznie kwaśny sok). Sięgam też z chęcią do dzieł mojej mamy: soku z lipy lub czarnego bzu albo, jeśli akurat ich nie mam w zasięgu, soku z grejfruta. Staram się dużo pić, ale nie jestem w stanie wypić tych legendarnych, polecanych przez dietetyków dwóch litrów wody dziennie. To jest dla mnie filozofia trochę na siłę, bo ja wolę słuchać przede wszystkim tego co mówi do mnie mój organizm. A on domaga się ostatnio dużej ilości witaminowych bomb. I świetnie się z nimi czuję. Dodam, że nigdy w życiu nie byłam na żadnej diecie. Jem to na co mam akurat ochotę. Jeśli mam chętkę na ciastko – potrafię zjeść nawet trzy, najchętniej brownie, bo nigdy nie nauczyłam się podjadania cukierków czy typowych batoników – tego się u nas w domu nie robiło i tak do dziś mi zostało. I w ogóle nie mam wyrobionego w sobie odruchu podjadania. Jeśli obiad to konkretny – rosół, kotlety, golonka albo włoska pasta- wszystko wchodzi w grę. Ale do kolejnego posiłku nie jem już nic w międzyczasie. Wstaję rano, wypijam moją witaminową miksturę, jem porządne śniadanie: bułki z sałatą, biały ser ze szczypiorem albo owocami i śmietaną, potem obiad, kolacja. Unikam produktów przetwarzanych. Kupiłam sobie niedawno elektryczny grill i na nim przyrządzam sobie przeróżne mięsa. Robię także warzywa na parze, podane później z oliwą z oliwek. Staram się jeść prosto i jem dużo, ale jestem równocześnie bardzo aktywna, więc wszystko bardzo szybko spalam.
Uprawiasz sport?
Tak, i to w dużych ilościach. Kilka razy w tygodniu chodzę na siłownię, basen i saunę, najchętniej na „Warszawiankę”. Codziennie coś robię, a jeśli nie mam możliwości pójść w jakieś konkretne miejsce, ćwiczę w domu na piłce brzuszki. Jestem aktywna – uwielbiam to. Gdy tylko robi się choć odrobinę cieplej natychmiast wskakuję na rower i jeżdżę na nim przez cały sezon. Jeśli pozwalają mi na to środki latem uprawiam surfing albo windsurfing. Lubię też jazdę na deskorolce albo spacery po Starym Mieście w Warszawie. W zimie wybieram narty i deskę. Muszę być w ruchu. Aktywna non stop. Bo niespokojny ze mnie duch (śmiech).